W konkursie na opowiadanie (KLIK) udział wzięło całkiem sporo osób z czego bardzo się cieszę :) Wszystkie opowiadania były świetne i miałam dylemat, ale w ostateczności wybrałam trzy, które chciałabym nagrodzić i opublikować na blogu. Jak na razie zapraszam Was do przeczytania pierwszego z nich, a jego autorkę zapraszam po odbiór nagrody (50 sd).
Moi rodzice zawsze mnie
rozpieszczali. Dostawałam to na co miałam ochotę. Byłam dziana, to fakt,
którego się nigdy nie wstydziłam. Miałam wielu, wielu znajomych, głównie przez
majątek naszej rodziny. No bo przecież kto by nie chciał przyjaźnić się z domowniczką
ogromnej dziewiętnastowiecznej willi? Willi, w której zawsze czułam się
bezpiecznie. Tu spędziłam swe dzieciństwo, tu dorastałam. Ten dom był
przesiąknięty bogactwem, ale, niestety - nie szczęściem. Gdy skończyłam
osiemnaste urodziny pojawiło się pewne napięcie. Napięcie, którego żaden z
domowników nie mógł znieść. Krzyki, kłótnie, rozbite wazony. W końcu mój ojciec
odszedł. Zostawił moją matkę dla jakiejś lafiryndy, której zrobił dziecko. Ma
rodzicielka nie mogła tego znieść. Pogrążyła się w rozpaczy. Ostatecznie, dwa
miesiące po rozwodzie, znalazłam ją w sypialni wiszącą pod sufitem w długiej
sukni i bez butów. Węzeł zaciśnięty wokół szyi wydusił z niej ducha. Nie
poczułam wtedy nic. Nie płakałam. Pojawiła się pustka. Wielka pustka. Ale czy
było mi z tym źle? Nawet nie wiem czy ich kochałam. Może kiedyś tak. Ale to
były odległe czasy.
Wiedziałam, że zostałam
sama. Przez kolejny tydzień wyrzucałam ich rzeczy z teraz już mojego domu. Nie
chciałam o nich pamiętać. Jedyną osobą, która ze mną została była pokojówka,
kobieta średniego wieku. Gotowała i sprzątała, tylko dlatego jej nie zwolniłam.
Żyłam tak samotnie przez
dwa lata. Oczywiście mówiąc samotna, nie mam na myśli zamknięcia się w czterech
ścianach. Wychodziłam, uczyłam się, miałam jakiś krąg znajomych, nawet trochę
imprezowałam. Mimo to, byłam sama.
Dzień mijał za dniem, noc
za nocą. W końcu kartka kalendarza wskazała na 5 listopada. Dzień rocznicy
śmierci mojej matki.
Był to zimny, wietrzny
wieczór. Ogołocone drzewa niespokojnie przechylały swe gałęzie. Masy powietrza
wirowały pożółkłymi liści na podwórzu. Siedziałam zawinięta w koc przeglądając
rodzinny album. Zapaliła się we mnie jakaś iskra i musiałam, musiałam
przypomnieć sobie jak kiedyś było. Z moich kontemplacji wyrwał mnie podwójny
dzwonek do drzwi. Odwinęłam się z kokonu i je otworzyłam.
Nie spodziewałam się
zobaczyć w drzwiach mego ojca. Stał ubrany w czarny garnitur, z parasolką w
lewej dłoni i bukietem ciemnych, czerwonych róż w prawej.
- Witaj, córko. Mogę? -
spytał a ja wpuściłam go do środka.
Zaparzyłam mocną, czarną
herbatę i usiedliśmy. Rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że dorobił się kolejnych
dwóch bachorów i planuje ślub ze swoją kochanką. W między czasie wybiła północ.
Później przeszliśmy się po domu. Żyrandole, ornamenty, miękkie dywany. Wszystko
to było owiane pewną ponurością. Czułam niepokój. W końcu dotarliśmy na ostatni
korytarz. Dotknęłam klamki.
Zgasły światła. Poczułam
szarpnięcie i znalazłam się w sypialni. U mego boku stał ojciec.
W pomieszczeniu unosił
się kurz. Poczułam zimno drewnianej podłogi. Byłam bez butów.
Rozejrzałam się po
pokoju. Poczułam zapach stęchlizny. Sufit przeciekał w kilku miejscach. Na
podłodze zauważyłam czerwone i czarne plamy. Rozdarte firany falowały. Wokół
łoża z baldachimem powstało kłębowisko pierza.
Ten pokój był codziennie
sprzątany. To niemożliwe, żeby tak wyglądał.
Nagle okna się zatrzęsły.
Pyłki kurzu wraz z piórami zaczęły się unosić. Spojrzałam na ojca. Był
przerażony, chyba bardziej niż ja. Nagle jego oczy rozszerzyły się. Odwróciłam
głowę.
Przed nami wisiała moja
matka. W tej samej sukni. Jednak tym razem bez sznura wokół szyi. Lewitowała.
Powoli wyciągnęła palec wskazujący w stronę mego ojca. Obróciła nim w lewo i
wtedy jego klatka piersiowa została przecięta. Wylała się krew. Kolejny ruch
palcem - kolejny cios. Padł na ziemię. Nadnaturalna siła uniosła jego ciało obijając
o sufit i ściany. Wreszcie zatrzymało się przed zjawą. Matka wyciągnęła drugą
rękę i wbiła swe szpony w ciało wyjmując serce i ściskając je, aż pozostała
jedynie czerwona papka.
Spojrzałam w jej czarne
ślepia. I wtedy pojawiła się ciemność.
Otworzyłam oczy.
Poraziły mnie promienie
wschodzącego słońca. Znajdowałam się na łóżku, przykryta okrwawionym pierzem.
Podniosłam się. Moja matka znikła, tak samo jak mój ojciec. Wszystko wyglądało
normalnie z wyjątkiem puchu i ogromnej plamy w miejscu, gdzie padł mój rodzic.
Wyszłam z pokoju. Zaczęłam szukać sprzątaczki. Czy to wszystko działo się
naprawdę? Może ona coś usłyszała? Przeszukałam cały dom. Ani jednej żywej
duszy. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do ojca na numer, który podał mi przy
wczorajszej nocnej rozmowie. Brak sygnału. Weszłam do kuchni i machinalnie
spojrzałam na elektroniczny kalendarz. Zatrzymałam się w szoku wpatrując się na
datę.
Był 5 listopad. Znowu.
Sevent_Heaven